Myśl,
która mnie dręczy ostatnio: ciągle na coś czekam. I to jest nawet smutne, bo co
innego gdybym za czymś goniła. Gdybym chwytała marzenia, zamieniała je w
rzeczywistość. Ale nie, ja czekam. Z założonymi rękami, jakby świat nagle miał
przede mną uklęknąć i zapytać, czego sobie życzę. Jakby był magicznym dżinem. I
nie wiem, czy to choroba zaraźliwa, ale widzę, że prawie każdy obok na coś
czeka.
Ci samotni w parku, zawsze czekają aż się ktoś przysiądzie, zapyta co u nich, zechce ich poznać, a potem spotykać częściej. Ta dziewczyna trzymająca przez cały dzień telefon, jeśli nie w ręce, to choć w zasięgu wzroku. Czeka na wiadomość, na jakiś sygnał, na wibrowanie telefonu w rytm myśli: komuś na mnie zależy. Choć i tak się zdarza, że telefon zdradliwie zabrzęczy, informując, że bateria pada, albo ktoś łaskawie napisze, a po odczytaniu znika cała ta niesamowita radość, bo się okazało, że ktoś chciał tylko poprosić o numer do Twojej koleżanki. Ten mężczyzna, stojący na moście, na którym zginęła jego żona. Codziennie, w czwartek o 18.00. Jakby czekał aż wróci, a ona nigdy nie wraca.
Ci samotni w parku, zawsze czekają aż się ktoś przysiądzie, zapyta co u nich, zechce ich poznać, a potem spotykać częściej. Ta dziewczyna trzymająca przez cały dzień telefon, jeśli nie w ręce, to choć w zasięgu wzroku. Czeka na wiadomość, na jakiś sygnał, na wibrowanie telefonu w rytm myśli: komuś na mnie zależy. Choć i tak się zdarza, że telefon zdradliwie zabrzęczy, informując, że bateria pada, albo ktoś łaskawie napisze, a po odczytaniu znika cała ta niesamowita radość, bo się okazało, że ktoś chciał tylko poprosić o numer do Twojej koleżanki. Ten mężczyzna, stojący na moście, na którym zginęła jego żona. Codziennie, w czwartek o 18.00. Jakby czekał aż wróci, a ona nigdy nie wraca.
I to
czekanie przejawia się w jednym prostym, każdemu znanym słowie: nadzieja. To
ona sprawia, że wierzymy w to, że nasze oczekiwanie ma sens, że ma cel, że
prowadzi do czegoś ważnego.
Tylko jaki
to ma właściwie sens? Możesz czekać całe życie i naiwnie łudzić się, że tamten
chłopak w końcu do Ciebie zagada, że siostra, z którą nie rozmawiałaś od lat
nagle zadzwoni. To nie wiara i nadzieja, to głupota i egoistyczne oczekiwania
bez grama wysiłku z naszej strony. Nadzieja powinna pojawiać się wtedy, kiedy
już wszelkie racjonalne powody wskazują na to, że nic z tego nie będzie, że
już nie masz siły, że nie dasz rady. Kiedy zrobiłeś wszystko, żeby się udało, a
jednak coś poszło nie tak. Wtedy jest ona naprawdę uzasadniona, ma sens w chwilach,
kiedy wszystko inne zawiodło. W innym przypadku to po prostu bezmyślne marnowanie
czasu z przekonaniem, że cały świat należy do mnie, że to nie ja powinnam
wyciągnąć pierwsza rękę, zrobić pierwszy krok. A kto ustala takie reguły?
Chcesz ciekawych znajomych? To wyjdź z domu i poznaj ich. Chcesz odzyskać
siostrę? To jej wybacz i stań w jej drzwiach ze słowami „Naprawmy to”. Możesz
czekać, mieć nadzieję, karmić się złudzeniami i może nawet kiedyś doczekać się
spełnienia swoich marzeń i pragnień. Ale możesz też wstać z kanapy i
zacząć żyć tak jak tego pragniesz. Bez straty kolejnych lat, z szansą na
tak szczęśliwe życie, że głowa mała.
I żeby nie
było, zawsze mam nadzieję w Tym, który mnie umacnia. Ale ta nadzieja to nie
oczekiwanie, że wystarczy machnięcie różdżką i spełni się każde moje życzenie,
tylko wiara, że jeśli zrobię wszystko, co w mojej mocy, reszta już ułoży się w
całość.