poniedziałek, 20 listopada 2017

Czekam na jutro


W Twojej obecności znów czuję się jak
mała dziewczynka
Jakbym czekała aż się mną zaopiekujesz 
Wciąż szukam wzrokiem wsparcia 
bardziej siły charakteru niż ramienia. 

Kiedy jesteś obok, wichry zawracają,
fale przestają rozbijać się o skały,
A ja znów zaczynam się sklejać 
Na nowo. 

Spotkanie to szansa 
Ta relacja jest nadzieją 
Ty będziesz moim jutrem 
Nawet jeśli jutra nie będzie.

piątek, 30 czerwca 2017

Jeszcze jeden, czyli "Przełęcz ocalonych" - recenzja



Odpoczywając od studiów i otaczania się jedynie pismami naukowymi, ale jednak na fali ambitnej formy sztuki, obejrzałam „Przełęcz ocalonych”. Dlaczego dopiero teraz? Mam dziwną przypadłość oglądania filmów, kiedy już nie jest o nich tak głośno na rynku medialnym, kinematograficznym, czy zwyczajnie wśród znajomych. To chyba pewna forma buntu – skoro wszyscy biegną do kina na premierę, ja spokojnie poczekam na odpowiedni moment. Podobno odpowiedni moment nigdy nie nadchodzi, ale jestem przekonana, że niekiedy dzieje się zupełnie inaczej. I dzisiejszy seans jest tego dowodem. Czasem po prostu wiesz, że to jest ta chwila, że już dojrzałeś do pewnych obrazów. Zwłaszcza, kiedy zdajesz sobie sprawę, że film łatwy nie będzie. A do wymagającego zadania trzeba się dobrze przygotować. W tym przypadku – psychicznie. 

Żeby móc się w jakimkolwiek stopniu inteligentnie wypowiedzieć, trzeba najpierw ochłonąć. Oczy jeszcze niedostatecznie wyschły, ale to akurat nie jest powodem, żeby zaniechać zdania relacji. Wszystko, co właśnie się we mnie wydarzyło, dzieje się wciąż w środku, dotykając sumienia i zagnieżdżając się w głowie. Jakby nie spojrzeć, Mel Gibson poniekąd dał nam wszystkim lekcję. Zestawiając postać Dossa z innymi bohaterami, którzy są po prostu metaforą naszego świata, uświadamia tak naprawdę naszą bezpostaciowość, brak uporu w dochowaniu wierności temu, w co wierzymy. Człowiek lubi robić układy. Zbyt często potrafimy iść na kompromis ze złem, zamiast z pełną odwagą kategorycznie mu odmawiać. Gibson w mistrzowski sposób przekazał czym jest wiara i idąca za nią – odwaga. Obraz, jaki przedstawia reżyser jest ściśle związany z tym, w co sam wierzy i co już przedstawił w „Pasji”.

Przez cały czas do mojej świadomości dobija się myśl – wojna to najgłupsza rzecz, jaką była w stanie wymyślić ludzkość. Najgłupsza i najokrutniejsza. Zbiera więcej ofiar niż nam się wydaje. Nie atakuje tylko żołnierzy i ludności cywilnej terenu, na którym toczą się bitwy. Gdzieś tam, w domach, czekają największe ofiary – sieroty, wdowy, matki i córki pozostałe na zgliszczach relacji. Ofiarami są też przypadkowe, zupełnie niewinne osoby, może kiedyś ja, albo ty. I każdy jeden ma imię, przezwisko, własną historię, tożsamość. Każdy z nich – urodził się nie wiedząc, że życie to jedna wielka wojna. Że pieniądz to władza, a to oznacza jedynie zagładę. I abstrahując nawet od tak patetycznego spojrzenia, trzeba sobie jasno powiedzieć, że wojna zawsze jest zła. Nie ma w niej podziału na dobrą i złą stronę jak w bajkach. Odbiera życie bez celu, bez sensu. Niestety, jest zamkniętym kołem. Raz się atakuje, innym razem jest się atakowanym. I to się nigdy nie kończy. Kończą się tylko kolejne życia, historie, pokolenia.

Film pokazuje toczące się walki między armią amerykańską a wojskami japońskimi. O co? Historia mówi, że o Wyspę Okinawa, ja – że o nic, o nic, co miałoby jakiekolwiek znaczenie. Bo tak naprawdę to przecież bez sensu odbierać życie i oddawać swoje za kawałek ziemi. Nie w obronie, ale z zachłanności, z chęci zdobywania. Takiego samego zdania był główny bohater filmu.

Doss, którego postać mistrzowsko odegrał Andrew Garfield, zaciągnął się do armii jak każdy młody mężczyzna, który spełniał wymagane warunki. Jednak był pewien problem z realizacją jednego z elementów szkolenia – przekonania chłopaka nie pozwalały mu na korzystanie z broni w myśl celu, który sobie założył – nie zabijać, tylko ratować. I właśnie tak miała wyglądać jego służba wojenna jako sanitariusza. Taka decyzja miała swoje skutki, wpłynęła choćby na odwrócenie się współtowarzyszy. Mimo wszystko Desmond nie dał się złamać, a w wytrwałości i umocnieniu pomagała mu modlitwa. To czego dokonał swoją wiarą, uporem i chęcią pomocy brzmi jak scenariusz bajki o superbohaterze. I rzeczywiście – ta historia to opowieść o wspaniałym bohaterze, choć bajką nie jest. 

No właśnie, najlepszy element – film oparty jest na faktach. To tylko umacnia odbiór dzieła. Tam naprawdę żył Desmond Doss, naprawdę był bohaterem, naprawdę kochał Boga od początku do końca. Jego wypowiedź jako starszego mężczyzny na końcu filmu rozczula tak bardzo, że nie sposób zachować kamienną twarz. Równie wzruszające jest nagranie kapitana  Jacka Glovera – staruszka, który płacze, przyznając się do początkowego złego traktowania chłopaka i zniechęcania go do służby wojskowej. Doskonale zdaje sobie sprawę, że zawdzięcza Desmondowi życie i otwarcie to przyznaje. 

Film mówi też o pięknej miłości – miłości, której życzyłby sobie każdy z nas. Prawdziwej, wytrwałej, cierpliwej, która wspiera bez względu na podjętą decyzję. I która rzeczywiście nie opuszcza aż do śmierci. Pozostając w temacie uczuć, na uznanie zasługuje także przedstawienie trudnych relacji rodzinnych, zwłaszcza najbardziej ściskających za serce scen z ojcem. 

To historia pełna zwrotów akcji, tak jak pełne jest ich samo życie. Często ten, którego uważasz za zupełnie niepotrzebnego, może okazać się jedyną osobą, która może ci pomóc. Ta prawdziwa opowieść ma tyle ważnych przesłań, że każdy dostrzeże w niej coś dla siebie, coś, co pozwoli mu się na chwilę zatrzymać i zastanowić. Mnie przypomniała, że nie warto oceniać człowieka po pozorach i że zwyciężają tylko ci, którzy zawsze wierni są temu, w co wierzą.

Jako rasowa przeciwniczka przemocy, zwłaszcza tej fizycznej, polecam film wszystkim. Warto zobaczyć, czasem dość brutalne sceny wojny, aby sobie uzmysłowić, co świat próbuje zrobić z człowiekiem. I co czasem człowiek potrafi zrobić ze światem. Jak to mówią, w czynieniu dobra nie chodzi o to, żeby zbawiać cały świat, ale starać się zmienić na lepsze świat chociaż jednego człowieka. W tę puentę doskonale wkomponują się słowa modlitwy Dassa: „Boże, jeszcze jeden. Pozwól mi pomóc jeszcze jednemu”. Jak widać – Bóg prośby wysłuchuje. 

sobota, 10 czerwca 2017

Nie lubimy lubić siebie



Nie ma ludzi bezbłędnych, no po prostu tacy nie istnieją. I dobrze o tym wiesz. Więc czemu kolejny raz pukasz się w czoło, wmawiając sobie, że jesteś idiotą? Jedyne, co musisz w końcu zrozumieć to fakt, że pomyłki się zdarzają. Nie zawsze decyzja, którą podejmujesz jest właściwa. Ale równie niewłaściwa mogłaby być inna.
Jasne, sam dokonujesz wyborów i musisz mieć świadomość, że jesteś odpowiedzialny za to, co zrobisz. Ale to po prostu niemożliwe, żeby zawsze podjąć słuszną decyzję. Bo czasem ta z pozoru słuszna decyzja staje się najgorszą w Twoim życiu, a ta, której żałujesz już podczas jej podejmowania, później okazuje się trafiona w 10-tkę.
Liczy się tylko to, jakie wyciągniesz wnioski z tej lekcji. Czy niewygodna sytuacja, w jakiej się właśnie znajdujesz sprawi, że będziesz silniejszy, umocniony i bardziej doświadczony, czy pozwolisz, żeby Cię niszczyła, dołowała, ograniczała.
Najważniejsze jest to, żeby po kolejnej nieudanej próbie latania, wstać. Rozwinąć od nowa skrzydła. Otrzepać z piachu potłuczone kolana i obtarte łokcie. Zacisnąć zęby i próbować. Bez końca. Nie ma znaczenia, czy chodzi o znalezienie kolejnej pracy, zdobycie pucharu, poprawienie oceny czy spełnienie marzenia.
Mocno wierzę w to, że każdy z nas jest stworzony do latania, choć często boimy się najmniejszego podmuchu wiatru. Dajemy się oszukać, wmówić sobie, że jesteśmy jacyś uszkodzeni, że pełno w nas defektów. Nieświadomie dajemy przyzwolenie, aby świat nas uważał za gorszych. A wiesz czemu? Bo Twoje poczucie niższej wartości ogłasza wszystkim na około, że może rzeczywiście coś z Tobą nie tak. Jeśli Ty nie zaczniesz siebie cenić, kto Cię doceni?
Dlatego mam do Ciebie prośbę, nawet jeśli niekoniecznie podoba Ci się ta forma komunikacji. Popatrz dziś na siebie łaskawszym okiem, daj odpocząć sumieniu, porzucając poczucie winy, (że jesteś leniwy, niemiły, oschły,) i najzwyczajniej w świecie zacznij się lubić. Tak po prostu, bez niezdrowego samouwielbienia, zwyczajnie – poznając swoją wartość.
Czas start,
Wasza S.

czwartek, 27 kwietnia 2017

Nie czekam na życie, bo życie nie czeka


Myśl, która mnie dręczy ostatnio: ciągle na coś czekam. I to jest nawet smutne, bo co innego gdybym za czymś goniła. Gdybym chwytała marzenia, zamieniała je w rzeczywistość. Ale nie, ja czekam. Z założonymi rękami, jakby świat nagle miał przede mną uklęknąć i zapytać, czego sobie życzę. Jakby był magicznym dżinem. I nie wiem, czy to choroba zaraźliwa, ale widzę, że prawie każdy obok na coś czeka. 
Ci samotni w parku, zawsze czekają aż się ktoś przysiądzie, zapyta co u nich, zechce ich poznać, a potem spotykać częściej. Ta dziewczyna trzymająca przez cały dzień telefon, jeśli nie w ręce, to choć w zasięgu wzroku. Czeka na wiadomość, na jakiś sygnał, na wibrowanie telefonu w rytm myśli: komuś na mnie zależy. Choć i tak się zdarza, że telefon zdradliwie zabrzęczy, informując, że bateria pada, albo ktoś łaskawie napisze, a po odczytaniu znika cała ta niesamowita radość, bo się okazało, że ktoś chciał tylko poprosić o numer do Twojej koleżanki. Ten mężczyzna, stojący na moście, na którym zginęła jego żona. Codziennie, w czwartek o 18.00. Jakby czekał aż wróci, a ona nigdy nie wraca.
I to czekanie przejawia się w jednym prostym, każdemu znanym słowie: nadzieja. To ona sprawia, że wierzymy w to, że nasze oczekiwanie ma sens, że ma cel, że prowadzi do czegoś ważnego. 
Tylko jaki to ma właściwie sens? Możesz czekać całe życie i naiwnie łudzić się, że tamten chłopak w końcu do Ciebie zagada, że siostra, z którą nie rozmawiałaś od lat nagle zadzwoni. To nie wiara i nadzieja, to głupota i egoistyczne oczekiwania bez grama wysiłku z naszej strony. Nadzieja powinna pojawiać się wtedy, kiedy już wszelkie racjonalne powody wskazują na to, że nic z tego nie będzie, że już nie masz siły, że nie dasz rady. Kiedy zrobiłeś wszystko, żeby się udało, a jednak coś poszło nie tak. Wtedy jest ona naprawdę uzasadniona, ma sens w chwilach, kiedy wszystko inne zawiodło. W innym przypadku to po prostu bezmyślne marnowanie czasu z przekonaniem, że cały świat należy do mnie, że to nie ja powinnam wyciągnąć pierwsza rękę, zrobić pierwszy krok. A kto ustala takie reguły? Chcesz ciekawych znajomych? To wyjdź z domu i poznaj ich. Chcesz odzyskać siostrę? To jej wybacz i stań w jej drzwiach ze słowami „Naprawmy to”. Możesz czekać, mieć nadzieję, karmić się złudzeniami i może nawet kiedyś doczekać się spełnienia swoich marzeń i pragnień. Ale możesz też wstać z kanapy i zacząć żyć tak jak tego pragniesz. Bez straty kolejnych lat, z szansą na tak szczęśliwe życie, że głowa mała.



I żeby nie było, zawsze mam nadzieję w Tym, który mnie umacnia. Ale ta nadzieja to nie oczekiwanie, że wystarczy machnięcie różdżką i spełni się każde moje życzenie, tylko wiara, że jeśli zrobię wszystko, co w mojej mocy, reszta już ułoży się w całość.

czwartek, 23 marca 2017

Z jedzeniem mi do twarzy



6.15. Kochany budzik, dobry przyjaciel, swoim dźwięcznym „trrr” nakazuje wstać. Przymrużone oczy niepewnie spoglądają na zegar, licząc na jego pomyłkę. Błędu nie wykryto, naprawdę  trzeba wstać. Tak zaczyna się dzień, nie tylko szkolny, w którym od jednego gryza może nastąpić kolejny, od pierwszego łyka, drugi łyk. I niekoniecznie mowa o gryzieniu się z nauczycielem, czy łykaniem strachu. (Tak, wiem, że o tym pomyśleliście.) Ale...? 
  
Zdanie „ Jestem głodna” wcale nie musi oznaczać głodu wiedzy czy wrażeń. Za zwykłym zdaniem niekoniecznie musi kryć się inteligentny żart albo dobrze przemyślana metafora. Humanista nie zawsze musi być poprawnym humanistą, żyjącym słowem. Czasem może, a w sumie powinien, być tylko „human”- człowiekiem, który nie jest odpowiedzialny za głosy z wewnątrz, na przykład domagający się śniadania żołądek. „Brzuchomówca” rzekłbyś na widok, a raczej słuch, takiego ucznia. Wynędzniałe wilki domagają się swej ofiary, poszukują wzrokiem żywiciela...Kto dziś nakarmi Remusa i Romulusa? Święta Teresa? Czy może przyparty do muru przypadkowy, bezosobowy klient ze sklepiku szkolnego?


Nie oszukujmy się, wspólne jedzenie to czynność, która nas jednoczy. Siła, dająca energię, utrzymująca w szkole przy zdrowych zmysłach. Jej brak powoduje zanik mózgu i niekontrolowane, niczym nieuzasadnione odruchy. Dobra wymówka nie jest zła. Tak, lubię jeść. Nie, żeby to było moim hobby, ale z pewnością „Zjadłabym coś” jest równie często wypowiadanym przeze mnie zdaniem jak „Nie umiem” i „Nie chce mi się”. Zabawne, bo jedzenie to właśnie taka moja dobra strona. Dzięki niej pozbywam się wad. Umiem jeść i zawsze mi się chce jeść- to takie proste. Zadowalający jest fakt, że w czynności, która mi często towarzyszy, biorą udział wszyscy ważni dla mnie ludzie. I Ci mniej ważni też. Zadziwiające… czy to jakieś czary, że wszyscy lubimy to samo?

Koleżeńska wymiana śniadań: gryzów, lizów, łyków. Propozycje domowych deserów i podwieczorków. Zastanawianie się w autobusie, co mama poda na obiad. Tak, życie kręci się wokół jedzenia. Ziemia kręci się wokół jedzenia, a nie jak niesłusznie stwierdził Kopernik wokół Słońca.


Można by opisać swój dzień, przyjaciela, a nawet jakieś uroczyste wydarzenie, słowami związanymi z konsumpcją. Otóż, Panna Pysznotka spytała Sałatkę Grecką czy niskokaloryczne wafle powinna upiec w lodówce czy pozostawić do wysuszenia w kompocie z suszonych śliwek. Chciała, żeby przygotowane danie poruszyło wszystkie kubki smakowe Murzynkowi, a ślinka pociekła mu po pulchnym jak ciasto policzku. Prawda, że Panna z opowieści przypomina głupiutką, chcącą się przypodobać płci męskiej kobietę, którą każdy zna? Tym krótkim doświadczeniem udowodniłam, że jedzenie jest początkiem i końcem wszystkiego i przejawia się w każdym aspekcie życia.


„Rośnie jak na drożdżach” - autor słów z pewnością miał na myśli ciasto. Ale Ty, niby wykształcony, powiedziałbyś, że chodziło mu o dziecko. Człowiek zawsze myśli głębiej. Niepotrzebnie. Ważne jest przecież to, co widzisz, czujesz, co możesz zjeść. Krótko mówiąc: to, co masz na talerzu. Liczą się schematy, ułatwiające życie: śniadanie, drugie śniadanie, zazwyczaj i trzecie, obiad, podwieczorek, popodwieczorek, przedkolacja, kolacja, czasami jeszcze pokolacja. Jak można myśleć, że życie jest trudne? Myślałam tak, dopóki nie odnalazłam jego sensu. Jestem połączona z naturą poprzez łańcuch pokarmowy. Po co doszukiwać się więcej? Układ pokarmowy człowieka to najważniejszy układ. Tak, tak, tak. Jedynymi dobrami, o które powinniśmy zabiegać to dobra własne (w wolnym tłumaczeniu - napełnienie brzucha.)
Każdy się ze mną zgodzi, że bez jedzenia nie ma istnienia, a bez istnienia nie ma jedzenia. Związek idealny dla nieidealnych.