Właśnie wyświetlił się końcowy napis THE END filmu pt. „Erasmus: prawdziwa historia.” Na życiowym ekranie lecą już napisy, a mnie lecą łzy. Pięć miesięcy to całkiem sporo, przynajmniej tak mi się wydawało na początku. Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że to wcale nie tak dużo. I naprawdę mija w mgnieniu oka.
Babcia,
a później mama regularnie powtarzały, że to, co dobre zawsze szybko się kończy. Muszę przyznać, że miały rację. Zbieram już pierwsze owoce decyzji o wyjeździe. Była ona jedną z najlepszych w moim życiu,
chyba najsłuszniejszą dotychczas. Otworzyła mi jeszcze szerzej oczy, ale
nauczyła patrzeć sercem. Pokazała, że granice są tylko w nas i że marzenia
rzeczywiście się spełniają, o ile zaczniemy je spełniać, zamiast o nich marzyć.
Kłamstwem
byłoby powiedzieć, że było wspaniale, bezproblemowo i kolorowo. Bo czasami było
też zupełnie inaczej. Ale w życiu przecież tak właśnie bywa. Były zatem
rozterki, wahania nastrojów, kłótnie, spiny, dni przygniatające przygnębieniem
czy chwile totalnego zwątpienia i chęć ucieczki. Były egzaminy czy prace, przy
których siadałam z płaczem i mówiłam, że nie dam rady. A później dawałam,
udowadniając sama sobie, że jak się chce to można. I uświadamiając sobie po raz
kolejny, że mam wspaniałych ludzi wokół, którzy w chwilach największych
trudności, po prostu staną obok i powiedzą: Jestem tu, zróbmy to razem! Nieważne
czy byli 10 cm ode mnie czy tysiące kilometrów.
Były
także sytuacje, w których z całą pewnością byłam najgorszą przyjaciółką na
ziemi, najbardziej dołującym doradcą, leniwą współlokatorką czy najmniej
pojętną studentką. Każda z tych chwil jednak zamiast niszczyć, budowała.
Silniejsze relacje, silniejszą mnie. Każde trudne zadanie, uczelniane czy
życiowe, z którym musiałam sobie poradzić, było kolejną cegiełką do budowania
wiary, że wszystko jest możliwe.
Przed
wyjazdem na Erasmusa, nigdy wcześniej nie leciałam samolotem. W czasie tych
5 miesięcy leciałam aż 8 razy. Nie zawsze było to przyjemne i ciekawe, ale
poznałam w końcu nieznany smak wzbicia się nad to wszystko. Obejrzenia rzeczywistości
z dalszej, chłodnej perspektywy. Nie tylko latając, ale żyjąc w innym kraju. Podróżując
do różnych miejsc, czasem w głąb siebie, zderzając się z innymi kulturami,
obcymi językami, zwyczajami, tradycjami czy wierzeniami.
Pierwszy
autostop w życiu, prezentacje po angielsku zaliczane na dobrą ocenę, podróże
w rajskie miejsca, gdzie natura udowadnia, że magia istnieje. Z całym
zasobem słownika nie jestem w stanie oddać choćby namiastki opisu cudów
przyrody, które miałam okazję podziwiać. W księdze doświadczeń i przeżyć
przybyło mnóstwo nowo zapisanych stron. Jednak wciąż pozostaje wiele do
zapełnienia. Myślę, że na tym się nie skończy. Apetyt rośnie w miarę jedzenia,
a Ci, co mnie znają wiedzą, że uwielbiam jeść. Coś tu chyba jeszcze zgotuję
niedługo.
Mówią,
że Erasmus zmienia życie. Ja myślę, że po prostu zmienia nas, a to zmienia
wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz