Kto powiedział, że chcę być perfekcyjna? Chcę być
prawdziwa.
Może i moje czoło wygląda czasami jakby było polem
bitwy i właśnie stoczono na nim wojnę stulecia, oczywiście przegraną. No ale
cóż, tak właśnie dzieje się kiedy dwudziestoparolatka (jak sprytnie nazwać 22-latkę?)
jest przed okresem.
Halo! Przecież nie można mnie nazwać nawet półideałem. Nie
mam wymiarów 90x60x90. Kiedy się śmieję, zamiast oczu mam dwie cienkie kreski,
czasami wyłania się mój drugi podbródek, a niewymalowana brew ukazuje bliznę po
bliskim spotkaniu ze stolikiem ogrodowym. I co najlepsze: UWAGA! Tak, mam
rozstępy i cellulit, będące świadkami mojego dojrzewania. I wiecie co? Mam to
gdzieś!
Czemu mam skupiać całą energię i cenny czas na to, by dążyć do
ideału, który i tak nie jest możliwy do osiągnięcia? Bo jak można tracić życie
na to, żeby gonić za czymś tak mało ważnym? To wszystko i tak przeminie. Prawda
jest taka, że piękno to pojęcie względne. Ładna buzia to tylko ładna buzia, a przecież
nie żyjesz z ładną buzią tylko z ładnym charakterem. Te wszystkie kobiety,
wyglądające jak klony, wciąż starające się komuś przypodobać. Powiększające
biust, pośladki, wpychające botoks we wszystko, co się da. A i tak wciąż im
mało, nadal biust niewystarczająco duży, nogi za grube, oko za mało błyszczące i lista
kompleksów wcale się nie skurczyła. A tutaj wcale nie trzeba poprawiać się od
zewnątrz, tylko zaakceptować. To wszystko tak naprawdę siedzi w Twojej głowie i
to wcale nie jest oklepane hasło guru psychologii, trenerów personalnych i
couchingu, tylko fakt.
Proszę nie myśleć, że ja się wcale nie przejmuję
wyglądem, albo, że należę do grona zacofanych kobiet z myśleniem z zeszłych
epok. Przeciwnie, systematycznie miewam nieuzasadnione napady użalania się nad
tym jak wyglądam, co z czasem udaje mi się szybko eliminować. Nie jestem
hipokrytką. Ja też używam maszynki do golenia, robię makijaż, żeby ładniej
wyglądać, makijaż – nie tapetę, którą można by zedrzeć szpachelką, chodzę do
fryzjera czy maluję paznokcie. Nie chodzi przecież o to, żeby wyglądać jak
małpa, bo tak się składa, że jesteśmy jednak ludźmi. Mniej lub bardziej
ludzkimi, ale ludźmi. Chodzi o to, żeby nasze dbanie o zewnętrzny wizerunek nie
przysłoniło nam dbania o nasze wnętrze. A coraz częściej można zauważyć
morderczą gonitwę za tzw. image’m, tym samym obserwując spychanie na drugi plan
tego, kim jestem.
Czemu tak trudno
zachwycić się sobą? Odbiciem w lustrze, które jest prawdziwe – bez retuszu,
Photoshopa, pozowania czy filtra pieska na snapie? I czemu wciąż dajesz się
nabierać na te manipulacje na portalach społecznościowych? Przecież to jedna
wielka ściema. Sama dodajesz najkorzystniejsze zdjęcie po kilkunastu próbach.
Wiesz jak to działa, a wciąż patrzysz na innych i myślisz „Czemu ja tak nie
wyglądam?”, zapominając, że ktoś inny może właśnie patrzy na Ciebie i myśli to
samo. Bo wciąż patrzymy przez pryzmat powierzchownej otoczki, szukamy ideałów,
zamiast doskonalić to, co mamy dobrego w sobie. Zrozum raz na zawsze, jeśli chodzi o dążenie do perfekcji, to jedyne słuszne wyjście to próba uzyskania perfekcyjnego wnętrza – charakteru szytego na miarę nieba. To jedyna budowla tworzona na mocnych fundamentach. Wszystko inne to tylko zamki na piasku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz