Dorota
Terakowska – nie tylko pisarka, ale również dziennikarka. Urodzona rok przed
II wojną światową, zmarła w 2004 roku, pozostawiając spory dorobek
literacki. „Poczwarka” zapoczątkowała moją znajomość z jej piórem. Bestseller
roku 2001 nie jest dziełem debiutanckim Terakowskiej, choć porusza nowy, wręcz
debiutancki temat, nieobecny we wcześniejszych książkach. Szczerze mówiąc, nieobecny
zbytnio w literaturze. Autorka sięgnęła po motyw spychany w społeczeństwie, w
świadomości, po temat tabu. Omawiany
przez nią problem, który umiejętnie potrafi przekazać i oswoić, jest bardzo
ważny, ale niełatwy. Dorota Terakowska otwiera nową erę, otwiera oczy. Treścią
swojej powieści każe nam rozejrzeć się wokoło i dostrzec to, przed czym ciągle
uciekamy. Zrozumieć, że ideały istnieją tylko w bajkach, życie zaś jest pełne
niedoskonałości.
Dwoje
ludzi, dwie płcie, dwa różne charaktery. Adam i Ewa – małżeństwo wyrwane
z katalogu Ikei. Idealny dom, świetne zaplecze zawodowe i finansowe. Do
pełni szczęścia brak tylko jednego elementu. Jeden wspólny cel, a raczej
największe marzenie – dziecko. Terakowska próbuje odpowiedzieć na trudne
pytanie, a raczej tylko je stawia, odpowiedź pozostawiając czytelnikowi. Co się
stanie, gdy w idealnym małżeństwie z biznesplanem na życie pojawi się
nieidealne dziecko: dziecko zdeformowane, zniekształcone, z wieloma brakami, z
jednym dodatkiem – nadwyżką chromosomów? Wyjaśniając z medycznego punktu
widzenia – dziecko z zespołem Downa. Ukazuje problem choroby, inności,
odmienności. A w tym wszystkim dziwnej, trudnej, niepojętej miłości. Nie tej
cukierkowej, z happy-endem. Wymagającej, pełnej ofiar, ale prawdziwej.
Równie wymagającej jak sama lektura „Poczwarki”. Nie jest łatwo wczuć się w
sytuację bohaterów, przeniknąć w ich umysły, a co trudniejsze – w serca.
Dostajemy tylko namiastkę prawdziwych ludzkich dramatów i szansę na ich
zrozumienie. Co z tym zrobimy, jest naszą własną klęską lub sukcesem.
Pozbawiona
intelektualnego bełkotu, którym lubią częstować autorzy, prosta w języku,
a zarazem głęboka w treści, przejmująca, niebanalna, mówiąca o rzeczach
trudnych w dziecinnie prosty, przystępny i przyswajalny sposób. Nie jest
to „tania” książka na niedzielne popołudnie do posłodzenia kawy. Jest szalenie
wymagająca. Zobowiązuje do rozejrzenia się wokół, dalej niż ściany własnego
domu. Jednak na tyle blisko, by dostrzec problem za ciemną furtką ogrodu
sąsiada. Terakowska zawstydza czytelnika. Książka subtelnie wytyka ludzkie
przywary, pokazuje niezadowolenie z życia, narzekanie, powierzchowność, pozerstwo,
hipokryzję, brak empatii. Tak subtelnie, że są w stanie je odkryć tylko ludzie
wrażliwi i otwarci. Z drugiej strony, uczy cierpliwości, pokory, dostrzegania
drugiego dna. Tego, że miłość nie zawsze jest łatwa i piękna, właściwie nigdy
taka nie jest. Zestawia burą, ciemną, chropowatą rzeczywistość z jasnością i
ciepłem naszych marzeń, wyobrażeń, uczuć i wiary.
Autorka
buduje rzeczywistość pomieszaną z czymś oderwanym od realnego świata, czymś
nieziemskim. Umiejętnie łączy realne życie z nieco fantastycznymi wizjami. Nie
ma co liczyć na mdłe love story, wartkie akcje kryminału czy dramaty
niespełnionych miłości. Należy raczej skłonić się ku portretowi
psychologicznemu, a przynajmniej taki wyciąga się wniosek po lekturze
„Poczwarki”, gdzie ciągle poddajemy analizie zachowania bohaterów. Terakowska
szkicuje zarys postaci w sposób niezwykle złożony. Bohaterowie codziennie muszą
podejmować trudne decyzje, tak naprawdę są niewolnikami własnych wyborów. Miłość
łączy się z gniewem, bezsilność z troską, lęk z obojętnością. Gdzieś
pośród tego wszystkiego schowane biblijne opisy i moc stwórcza Pana.
„Poczwarkę”
czyta się jakby pisarka była natchniona podczas jej tworzenia. Należy docenić
kunszt pisarski Terakowskiej. Odbiorcy, ceniący bogato rozwinięte opisy,
rozwijające z kolei wyobraźnię, będą zachwyceni. Treść przepełniona jest feerią
barw, dźwięków, emocji. Niekiedy można niemal poczuć zapach czy smak,
najczęściej gorzkiego życia Adama i Ewy.
Dorota
Terakowska prowadzi również monolog o doskonałości. Doskonałości, do której
każdy dąży, a która niekoniecznie wzbudza sympatię. I której przecież – bez
zbędnego owijania w bawełnę – nie da się osiągnąć. „Doskonałość jest zimna i
boi się zbliżenia”.
Każda
kolejna strona odkrywa złożoność losów i zachowań bohaterów, wyjaśnia to, co
niezrozumiałe, pomaga przyswoić prawdę. Te prawdy nie są powiedziane wprost.
Mają pobudzać czytelnika do intensywnego myślenia, wprowadzają w stan, w którym
człowiek szuka odpowiedzi w świecie. Autorka poniekąd gra z czytelnikiem. Nie
jest to jednak bezczelna próba udowodnienia, kto jest zwycięzcą, a raczej
świadoma pomoc w odnalezieniu przysłowiowego skarbu. Pisze unikając wyszukanego
słownictwa, bez nachalnego wmawiania, że wie więcej niż wie, że chce coś więcej
przekazać niż potrafi, że jest mądrzejsza niż jest naprawdę.
Tym,
co najbardziej pociąga mnie w książce jest prowokacja, którą Terakowska
wykorzystuje. Skłania do osobistych refleksji, czytając doznaje się pewnego
rodzaju katharsis, pomaga uwolnić tłumione emocje i blokowane w podświadomości
myśli. Te, które nas przerażają, których chcemy unikać. Pytania, które boimy
się zadać i odpowiedzi, których nie znamy.
Świat
od wieków chroni się przed tym, co inne, co nie mieści się w ramach „normalności”,
a Dorota Terakowska chce przyswoić to, co spychane na dalszy tor, chowane
w piwnicach, w murach domu, w dalekich wsiach i zimnych betonach miast. W
mistrzowski sposób podaje nam prawdę, robi to jednak w przyjemny sposób, wpierw
pozwalając nam pokochać tę odmienność. Osobliwość jest dokładnie tym, co
opisuje najważniejszą – przynajmniej według mnie – postać „Poczwarki”. Myszka może
jest trochę dziwna, ale ta anormalność zawiera się w słowie wyjątkowość. Poprzez
postać dziewczynki czytelnik poznaje język Boga, niezrozumiały dla przeciętnego
człowieka. Autorka podkreśla ważne spostrzeżenia, ma niesamowity zmysł
obserwacji. Człowiek często patrzy, ale nie widzi; słucha, ale nie słyszy.
I nie próbuje zrozumieć. A zrozumienie jest tym wszystkim, czego wciąż nam
brakuje.
Terakowskiej
należą się gratulacje. I nie ma co doszukiwać się tutaj panegiryku na jej
cześć, bo nie o samą autorkę chodzi, choć ciężko jej coś zarzucić w
„Poczwarce”. Zwykle krytyczna co do wszystkiego, muszę dostrzec i docenić
lekkość pióra, jaką posłużyła się w dziele. I swobodę, z jaką potrafi
opisać tak trudny temat. Do tego dołącza wrażliwość. Utwór ani przez chwilę
mnie nie znudził, te ponad 300 stron czytałam w ogromnym skupieniu. Zazwyczaj
przeszkadzające przy koncentracji głosy dochodzące z domu, nie potrafiły
oderwać mnie od czytania. Po skończeniu lektury chce się wstać, wyjść z domu i
zostać wolontariuszem. Treść pobudza do czynienia dobra, otwiera w człowieku
to, co kruche, delikatne, niedotknięte niszczącą ręką zła.
„Poczwarka”
to pozycja, która powinna trafić w każde ręce. Choć na jej zrozumienie, rzecz
jasna, wpływ będzie miał jednak próg wiekowy. Czytałam książkę jako
początkująca nastolatka i pewne obrazy, wnioski, osobiste przeżycia musiały u
mnie dojrzeć z wiekiem, bym teraz odebrała lekturę w taki sposób: zachwycona,
patrząca szerzej niż dotychczas, z nieco bardziej otwartym umysłem. Zastanawia
mnie jedno: jak tak dobra książka nie doczekała się jeszcze ekranizacji? Być
może sama jest sobie winna, bo jak zrobić dobry film, by nie umniejszyć treści,
nie okroić z wartości, nie spłycić tematu? Podobno niemożliwe nie istnieje.
Zatem cierpliwie czekam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz